Głowy
Szkice głowy według zbioru zasad Andrew Loomisa.
Głowy zaprzątają głowę.
Długo udawało mi się uciekać od bazy, jaką dla rysunku portretowego proponował Andrew Loomis*. Wydawało mi się, że wszystkie proporcje przecież widać, a ja i tak lubię i wolę przechodzić od jednego elementu do drugiego, bez podstawowego szkicu, który wyznaczałby od razu ramy tego, gdzie co jest. Myślałam, że może będzie trudniej utrzymać podobieństwo portretu, gdy tak ważne jest, żeby dobrze zacząć i rozplanować poszczególne elementy już na samym początku. Bałam się też, że zasady pana Loomisa zrobią ze mnie pana Loomisa.
Na próżno się otóż bałam i niesłusznie mi się wydawało. Pan Loomis nie tylko nie gryzie - przydaje się do rysowania z wyobraźni, ale i świetnie pozwala sobie poszaleć z "zalewaniem mięsem". Mając bowiem gotowy bazowy szkic rysów twarzy, można wręcz swobodniej zająć się stylem kreski, wzajemnymi napięciami światłocieniowymi i barwnymi, akcentami - słowem: wszystkim innym, nie martwiąc się już na każdym kroku o poprawność anatomiczną.
Tłukę sobie zatem pana Loomisa, powoli wczytując się w jego "Drawing the Head and Hands." Powoli, bo brakuje polskiego tłumaczenia. Jeszcze nie wszystkie zasady rozumiem, nie wszystkie wytyczne mi się zgadzają i udają. Na przykład robię chyba za małe podstawowe koło / tudzież zbyt duże elementy twarzy / tudzież za wysoko umieszczam linię brwi / tudzież wszystko na raz, skutkiem czego często muszę na końcu dodać sporo miejsca na mózg, czyli linię czaszki i włosów. Trochę ucieka mi też geometria podstawowej siatki w perspektywie. Stąd moim wielkim, niespełnionym o tej porze roku, marzeniem jest dorwanie w ręce kulki styropianowej do wyrobu bombek, którą będę mogła z ogromną czułością obrzezać po bokach, przebić długim gwoździem, pomazać flamastrem, i wgapiać się w nią pod różnymi kątami przez długie godziny.
Założyłam sobie, że tłuc te głowy ćwiczebnie będę w kilku setkach. Na początku na sucho, z własnej głowy, żeby zrozumieć zasady. Potem z odniesieniem w fotografiach, żeby od razu móc pouczyć się jak wyglądają składowe twarzy pod różnymi kątami. Niektóre szkice robię tylko w zarysach, niektóre bardziej szczegółowo, żeby się nie nudzić. Ostatnia partia będzie sprawdzianem, już tylko z wyobraźni. I zobaczymy. I fajnie. Dziś świętuję pierwszą setkę. I serdecznie sobie gratuluję (Bardzo dziękuję. Ależ, nie ma za co. Ależ, doprawdy jest!), bo jednak zawsze się dziwię, kiedy uda mi się zachować jakąś dyscyplinę.
Tłukę w swoim ulubionym "szkicowniku", czyli na papierze ksero. Ołówkiem, czasem czymś podmalowanym. Obok końcówka pierwszej setki. Początków nie ma sensu pokazywać, bo wiadomo, że bolą po oczach. Ponieważ jednak chcę widzieć czy i co się zmienia w tych ćwiczeniach, i dokąd mnie prowadzą, będę je dodawać w miarę chronologicznie. Co do modeli, to zdjęcia z Pinteresta są nieocenione, chociaż boleśnie "nie ludzkie", więc mam nadzieję złowić też trochę znajomych głów.
Podsumowując - jaram się. Tłuczmy Loomisa.
*Andrew Loomis. 1892-1959. Ilustrator amerykański, znany głównie, choć nie tylko, jako autor książek instruktażowych do realistycznego rysunku postaci ludzkiej i jej elementów. Zasady rysunku wychodzą od ogółu do szczegółu. Zakładają, że głowę można złożyć ze ściętej po bokach kuli, zamykającej mózgoczaszkę, połączonej z bryłą szczęki. Dzielące kulę linie południka i równoleżnika, wyznaczają punkt między brwiami. Proporcje twarzy można podzielić na trzy wysokości, przekładające się na boczne ścięcia. Taką bazą można miotać w zasadzie we wszystkie strony i pod różnymi kątami, pamiętając tylko o perspektywie i o tym, że natura matką jest pomysłową.